środa, 15 sierpnia 2012

Kryzys, łzy, łzy, łzy...

Na wstępie chcielibyśmy przeprosić za tak długą przerwę w wpisach na naszym blogu. Skąd ta przerwa, co zawiniło? Banalne przekładactwo na potem, na jutro, na jeszcze mam czas, na kiedy przyjdzie wena. I tak zrobił się z tego tydzień, dwa, miesiąc, dwa, trzy...

A teraz dopadł nas jeszcze kryzys. Największy, najbardziej bolesny kryzys od 14 lat, odkąd razem pracujemy.
Ponad pół roku naszej pracy poszło do kosza. Bolesne też jest to, że były sygnały ostrzegawcze, ale my je źle odczytywaliśmy, albo bagatelizowaliśmy uznając, że tak ma być. Bo wcześniej było dobrze, bo nic nie zmieniliśmy w procesie produkcji plansz... a jednak. Teraz wiemy, że się myliliśmy i to bardzo.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdybyśmy nie chcieli pokazać kilku plansz na naszym blogu, do teraz nie wiedzielibyśmy, że coś niedobrego dzieje się z naszą pracą.
Co się stało?
Wszystkie plansze, które po lawowaniu były bardzo mocno pofalowane, wędrowały do naszej „prasowalnicy”- prawie metrowej piramidy ułożonej z najcięższych książek, jakie mamy w domu. Trzymaliśmy je tam miesiącami, tak, że po wyciągnięciu były w miarę proste, a gdy nie, prasowaliśmy je jeszcze żelazkiem. Ot i cała procedura.
Tylko, że teraz było inaczej. Plansze nie wyprostowały się, a wręcz przeciwnie, niektóre pod wpływem ciężaru jeszcze bardziej się pofalowały w harmonijkę. Próbowaliśmy żelazka, ale bez efektu. Co gorsza, po skanowaniu też nic nie szło z tymi planszami zrobić. Ramki kadrów, jak i rysunki były ohydną falą...
To nas załamało, odechciało nam się dosłownie żyć...
Od lat kupowaliśmy ten papier w jednym sklepie. Wprawdzie widać było, że z latami robił się coraz cieńszy, że coraz szybciej niszczyły się rapidografy zatykając włóknami, ale mimo to, cena była atrakcyjna, no i szło na nim pracować... do czasu niestety, jak się okazało.

Na szczęście dla nas, jakoś przeszliśmy ten kryzys, i choć na samo wspomnienie boleśnie kłuje w sercu, pracujemy już z powrotem nad trzecim tomem Monte Cassino. Tym razem na nowym papierze firmy Canson. Różnica jest ogromna i od razu rzuca się w oczy.
Inaczej też suszymy papier. Planszę mocujemy za pomocą papierowej taśmy do szyby. Po skończonej pracy planszę wycinamy, jest prościutka i nie trzeba jej już wkładać pod stosy książek. To bardzo poprawia komfort naszej pracy.

Poniżej kilka zdjęć z pracy nad albumem…

-taśma papierowa, którą udało nam się zakupić w naszej super hurtowni papieru "Papirus" w Żorach


-sposób mocowania papieru


-praca nad planszą


-skończona plansza przed obróbką komputerową




2 komentarze:

  1. O rany. Tylko raz mi się coś podobnego przytrafiło z rysunkiem i zgrzytanie zębami było potem najbardziej pozytywną częścią reakcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najwięcej pracy jest zawsze z samym szkicem, na szczęście dzięki kalce technicznej można łatwo poprzenosić kadry wcześniej wyrysowane na nowy lepszy papier. Bez tego byłaby zupełna załamka. Problem w tym, że wiele z tych bublowych plansz w chwili załamania i ogromnej rozpaczy skończyło, hm, jako wiórki :/

    OdpowiedzUsuń